Intencje klienta vs. kompetencje terapeuty
autor Leszek Żądło
Jak rozkłada się odpowiedzialność za
skutki terapii miedzy klienta i terapeutę?
Tu zdania są podzielone.
Klienci najczęściej uważają, że odpowiedzialność spoczywa na
terapeucie, a jeśli terapia nie działa, to znaczy, że terapeuta okazał
się niekompetentny. Wśród terapeutów panują różne przekonania. Od
podzielania opinii klientów, po zwrócenie uwagi na to, że wszystko zależy
od klienta, od jego intencji i otwartości.
Obecnie w modzie w naszym kraju są wskazania guru amerykańskiej
psychologii z połowy XX wieku, Ericksona. Pisał on m in., że NIE MA
OPORNYCH PACJENTÓW, SĄ TYLKO MAŁO ELASTYCZNI TERAPEUCI,
i zaraz po tym: PACJENT PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA TERAPIĘ.
Z pozoru są to twierdzenia wykluczające się. Ale nie tylko z pozoru. Bo
jednak oporni klienci się zdarzają, a winę usiłują zwalić na terapeutów.
Są też mało elastyczni terapeuci, którzy usiłują zwalić winę na
klientów. Ale bywają też oporni klienci, którzy trafiają na mało
elastycznych terapeutów.
Na dodatek trzeba przyznać, że istnieje konflikt między terapeutą, który
widzi, że klienta trzeba przekazać komuś innemu, bo jego zasób środków
i możliwości został wyczerpany, a klientem, który nie chce zmieniać
terapeuty, bo się do niego zdążył przyzwyczaić czy nawet przywiązać.
Taka sytuacja jest bardzo źle oceniana przez klientów, którzy liczą na długotrwały
kontrakt. Inaczej widzą to terapeuci. Niektórzy wręcz obsesyjnie boją się
przywiązania klientów do nich. A tu trzeba wyczuć właściwy moment i
rozstać się.
Wiele przypadków nieskutecznej terapii wynika z tego, że terapeuta wiedząc
nawet, że nie pomoże danej osobie, spotyka się z nią, bo to dla niego źródło
pieniędzy. Czasami nawet źródło dużych pieniędzy.
Ja osobiście kasuję klienta za usługi, które mu świadczę. „albowiem
jest pracownik godzien zapłaty za pracę swoją”. Natomiast, kiedy widzę,
że nasza współpraca nie ma sensu, wtedy odmawiam. Dwa razy zdarzyło mi
się, że oddałem honorarium i zapowiedziałem, że klient ma mnie omijać
szerokim łukiem. Kilka razy odmówiłem też wtedy, gdy za moją usługę
proponowano mi horrendalne honorarium!
Efekt terapii zależy od kilku czynników. Przede wszystkim od intencji
osoby uzdrawianej i kompetencji terapeuty. Osoba z kiepskimi intencjami do
uzdrowienia na pewno trafi do niewłaściwego terapeuty. Będzie on albo
niekompetentny, albo zbyt świadomy i wymagający jak na potrzeby
uzdrawianego. A wtedy dogadać się nie sposób. Intencje dogrywają się. I
dlatego efekt terapii jest, jaki jest.
Klient powinien rozstać się z terapeutą, kiedy go nie rozumie. Jeśli
jednak rozumie, ale chwilowo nie widzi efektów, nie powinien postępować
bezmyślnie kierując się odruchami czy podszeptami laików, tylko poczekać
na efekty, dać sobie szansę.
Kiedy terapeuta powinien się rozstać z klientem?
Kiedy mam wrażenie, że „zrobiłem już wszystko, co się dało”, wówczas
proponuję klientowi, żeby znalazł sobie kogoś innego. Kogo innego
zalecam mu też, kiedy przychodzi do mnie z problemami, jakimi się nie
zajmuję. Nie staram się być „Alfą i Omegą”. Jestem świadomy swojej
specjalizacji i tego, czego sam chcę we współpracy z klientem. Stąd
jasno określam zakres i granice moich usług.
Najczęściej – szczególnie na początku – odsyłam do egzorcysty, albo
do specjalistów od terapii rodzinnej czy dziecięcej. Do bioenergoterapeutów
odsyłam pary, które chcą zmienić polaryzację, by mieć dzieci. Ja osobiście
uważam, że nie należy tego robić, bo to gwałcenie własnej psychiki i
karmy. Ale nie odmawiam polecenia kogoś, kto może to zrobić, jeśli
klient jest bardzo uparty. Często polecam homeopatię, mikrokinezyterapię
czy inne metody, którymi się nie posługuję, a które mogą przynieść
poprawę stanu zdrowia.
Zmianę uzdrowiciela / terapeuty proponuję przede wszystkim wtedy, kiedy
klient ma nieczyste intencje wobec mnie, albo kiedy wyzwala we mnie
negatywne emocje. A niektórzy mają w tym zakresie spory talent. Do
momentu, kiedy moje możliwości pomocy wyczerpałyby się całkowicie, nie
dałem jeszcze rady dojść, bo ufam Intuicji. Jednak potrafię zrezygnować
ze współpracy, kiedy widzę, że klient doszedł do kresu swoich możliwości
korzystania z mojej pomocy. A to się często zdarza.
Najtrudniejsi i najbardziej niechętni do współpracy są klienci, którzy
uważają, że “nie mają w ogóle intencji”, albo że “mają wyłącznie
czyste intencje”. Im przyznanie się do intencji kojarzy się wyłacznie z
przyznaniem do winy. A tego by nie chcieli, żeby nie psuć swojego
wizerunku we własnych oczach i nie nakręcić się w związku z tym w
autoagresji. Dlatego to ta grupa klientów jest najbardziej niezadowolona ze
skutecznych terapeutów. Ci klienci szukają terapeutów, których mogliby
kontrolować i którym mogliby stawić skuteczny opór.
Oczywiście, jeśli terapeuta spodziewa się oporu, to najprawdopodobniej go
napotka. Tym niemniej całkowicie nie wykluczam pracy z klientami, którzy
stawiają opór. Dla niektórych z nich jest to jedyna szansa, żeby się od
niego uwolnili.
Nie jestem zwolennikiem poglądu, że czegoś się nie da uzdrowić. Nie
zabieram się jednak za zmianę genotypu, choć wiem, że są osoby, którym
się to udaje.
Wymówki, że czegoś nie da się przepracować czy uzdrowić, wskazują
faktycznie na to, że uzdrowiciel / terapeuta nie wie, co zrobić. Ale…
popatrzmy na to z drugiej strony. Jeśli to jest wymówka uzdrawianej osoby,
wtedy świadczy o tym, że ona wcale nie chce się uzdrowić.
No i wreszcie: jeśli klient trafia na nieskutecznych terapeutów, to świadczy
o JEGO negatywnych intencjach do uzdrowienia.
Po pewnym wykładzie starszy pan oświadczył: „wszystkiego już próbowałem
i nic mi nie pomaga”. Zadałem mu pytanie: „a z regresingu pan korzystał?”.
Kiedy przyznał, że nie, zaproponowałem mu, żeby przyszedł na sesję.
Oczywiście, nie skorzystał. Ale zapewne następnemu uzdrowicielowi
przedstawiał tę samą wersję: „wszystkiego już próbowałem i nic mi
nie pomaga”.
Przez kilka miesięcy pewien nieszczęśliwy człowiek nadawał mi do słuchawki,
że wszystkiego już próbował, by uwolnić się od skutków manipulacji
nieuczciwego uzdrowiciela, który rzucił na niego klątwy i zniewolił.
Twierdził, że zapisał wiele zeszytów afirmacjami i… nic. Wreszcie po
kilku telefonach przyznał, że jest coś, czego nie próbował, bo na samą
myśl aż go skręcało. Nie próbował przebaczyć. Kiedy spróbował, po 2
tygodniach był wolny od klątw i szczęśliwy. Po raz pierwszy od kilku
lat.
Szczególny przypadek nieuzdrawialnej osoby to ktoś, kto przychodzi na
terapię, żeby udowodnić terapeucie, że nikt mu nie jest w stanie pomóc,
nawet Bóg. W swoim życiu spotkałem przynajmniej 3 takie osoby. Kolejny
ciekawy przykład intencji klienta to staranie się, by udowodnić, że
KOLEJNY terapeuta nie jest wystarczająco kompetentny czy wystarczająco
dobry, żeby mu pomóc. Nie wyobrażasz sobie, jak duże pieniądze ludzie są
w stanie zapłacić za taką satysfakcję! Takich spotkałem kilku. Wszyscy
uciekli ode mnie przerażeni, bo zaczęło działać. Poszli jednak dowartościowywać
się do innych. Bo ich intencja brzmi: „mój przypadek jest tak wyjątkowo
trudny” – znaczy, że „ja jestem tak wyjątkowy!”).
Osoby w depresji często chcą być wyjątkowe za cenę uruchomienia
autoagresji. I to je w jakiś sposób dowartościowuje. Jeśli nie mogą być
wybitne w twórczości, jeśli nie są wybitne w oczach swojej rodziny, czy
przełożonych, to przynajmniej liczą na szczególny rodzaj wyróżnienia
przez terapeutę, albo Boga. I terapeuta im potwierdza: „jesteś wyjątkowo
trudny”, „wyjątkowo oporny” itd. „Czeka nas długa, bardzo długa
praca” (znaczy, „nie opuszczę cię aż do uzdrowienia”, co klient
chce rozumieć jako: „nie opuszczę cię aż do śmierci”)! Takie
rozumienie celu terapii musi rodzić opór przed uzdrowieniem.
Opór klienta może być chwilowy, albo chroniczny. Podane wyżej przykłady
mówią o chronicznym oporze klientów, który jest sednem i sensem ich
udziału w terapii. A teraz przykład oporu chwilowego:
Pewna klientka miała problem z czerwienieniem się. Tłumaczyłem jej, że
powinna to zaakceptować, dawałem afirmacje, ale ona tylko walczyła z sobą
i ze swoją „wadą”. Trwało to jakieś pół roku, po czym przestała
przychodzić na sesje, bo uznała, że nie działają. Po kolejnych kilku
miesiącach pojawiła się radosna i szczęśliwa, że BEZ MOJEJ POMOCY,
sama, odkryła, że należało wadę zaakceptować i teraz już problemu nie
ma. Kiedy zrozumiała, że o to chodzi, wydało jej się to wielkim
samodzielnym odkryciem. To znaczy, że pół roku nie słyszała w ogóle
moich słów, nie zaglądała nawet do zaproponowanych afirmacji. A ja się
tak starałem ….
Inna oporna klientka musiała wpaść pod samochód, żeby zacząć się
zastanawiać nad swoimi intencjami. Wcześniej przychodziła udowadniać
sobie i innym, że pozytywne myślenie nie może działać. No i przekonała
się, jak działa myślenie negatywne. Bez tego wypadku nic by jej nie olśniło.
Są rożne cele terapii i różne granice odpowiedzialności terapeuty. Ja
nie obiecuję, że 40 letnich klientów nauczę samodzielnie jeść zupkę
łyżką. Dlatego twierdzę, że regresing nie jest terapią, tylko
wspomaganiem autoterapii. A do autoterapii trzeba być dojrzałym i
odpowiedzialnym za siebie i swoje wybory. Podobnie jest z harmonizacją półkul
mózgowych czy usuwaniem węzłów karmicznych. Te metody byłyby zupełnie
nieskuteczne w przypadku większości zwykłych klientów terapii. Dlatego
granica mojej odpowiedzialności przebiega gdzie indziej niż granica
odpowiedzialności kogoś, kto uczy podstaw zachowania osoby odmóżdżone w
wyniku nadużywania narkotyków czy alkoholu. Do autoterapii trzeba być
dojrzałym, zaś do terapii zawiązywania sznurówek, trzeba być bardzo
niedojrzałym. Przyznaję, że znam bardzo mało sposobów, by uczyć tego,
co zostało zaniedbane w przedszkolu. I wtedy polecałbym konsultacje u
przedszkolanki.
Ja pokazuję otwarte drzwi, a klient może sobie wybrać miedzy wejściem w
światło, a dalszymi próbami przechodzenia przez ścianę lub walenia głową
w mur. Ma wolną wolę.
Mój klient nawet nie może liczyć na uzależnienie się od mojej wiedzy i
znajomości sposobów. Musi dochodzić do wszystkiego sam (choć z moją
pomocą), albo znaleźć kogoś, kto mu zastąpi rodziców bądź
przedszkolankę.
Mogę zrozumieć, że terapeuta rezygnuje z prowadzenia terapii nie mogąc
sobie poradzić z własnymi problemami. I to jest OK. Bo albo ta terapia
jest nieskuteczna do końca, albo on ma kiepskie intencje do korzystania z
niej. Mogę też zrozumieć, kiedy boi się uzależnienia albo widzi
konieczność przerwania procesu uzależniania się. Trudno mi jednak
zrozumieć, że są terapeuci, którzy robią „terapię” tylko dla pieniędzy.
Różni są terapeuci i rożni są ich klienci. Różnią się nie tylko
kompetencjami ale i intencjami. A intencje mają to do siebie, że się
dogrywają.
Na dodatek, w relacji klient – terapeuta, jest jeszcze coś, czego nie
bierze się pod uwagę w psychologii akademickiej i w większości szkół
terapeutycznych. Skuteczność terapii zależna jest również od relacji
karmicznej między klientem a terapeutą.
W każdym razie, jeśli terapeuta ufa intuicji nie trzymając się sztywno
instrukcji, wtedy może znacznie więcej. Jeśli czuje opór klienta lub
rozdrażnienie z powodu postawy czy prowokacji klienta, wtedy powinien zakończyć
współpracę niezależnie od tego, jak wielkie pieniądze mu się obiecuje.
Konkurencja istnieje na szczęście lub na nieszczęście klienta. Bo on mając
kiepskie intencje na pewno trafi do kogoś kiepskiego. Jednak pocieszające
jest to, że spotkawszy się z wiedzą na temat skutków własnych intencji,
być może po wielu latach czy wcieleniach zrozumie, jak są one ważne. I
dokąd zabrnął kierując się nieczystymi intencjami szukając coraz
lepszych – w swoim mniemaniu – terapeutów.